II etap trasy TU, zatytułowany "Nie dorosłem do swych lat", odbędzie się w sobotę, 14.09. Start zaplanowany jest na godz. 9:00. Biorąc pod uwagę, że trasa liczy sobie aż 10,6 km, po drodze będzie sporo szagowania po białej kartce i będą harde wycinki, łatwo nie będzie. Ale kiedy to u mnie było łatwo? Ponoć na starość mordercy i ojcowie chrzestni mafii łagodnieją i tak jak za młodu tłukli swoje dzieci (o ile się ich doczekali), tak potem wobec wnuków są pieszczotliwi i wyrozumiali (Stalin na starość miał nawet odbyć spowiedź generalną, choć zawsze był zadeklarowanym ateistą i wrogiem Kościoła). Tak samo jest z ostrymi budowniczymi tras. Z biegiem czasu ich trasy stają się coraz lżejsze, łatwiejsze i przyjemniejsze, do przejścia na zero nawet dla nawigatorów - amatorów. Starość więc mi widocznie jeszcze nie grozi, bo sadystyczne skłonności są nadal moim motywem wiodącym podczas budowania tras - Kiedy wytyczam przeloty i wybieram miejsca tak na punkty kontrolne, jak i stowarzyszone.
II etap trasy TU nie będzie więc wyjątkiem od tej przyjętej przeze mnie reguły, choć niby to tylko TU, a nie TZ, więc nie może być za hardo. Ale ja sobie tłumaczę nie, że TU to nie TZ, więc nie może być za hardo, ale TU to coś więcej niż TP, a nawet TT, więc poziom odpowiedni musi być.
A teraz już o motywie przewodnim trasy, czyli utworze autorstwa Stanisława Staszewskiego "Nie dorosłem do swych lat". Przy czym pan Staszek był autorem zarówno słów i jak muzyki do tej piosenki. Na początek od razu mocne uderzenie, można by powiedzieć, jak u Hitchcocka: "Nie dorosłem do swych lat, masz mnie za nic, dobrześ zgadł, jak tak można pytam was, tyle lat marnować czas? Nauczyłem w życiu się paru rzeczy - wszystkich źle, ale moją dróżką idź, gdy się już nie daje żyć." Toć ostatnie dwa zdania to jak u Kurta Cobaina i Nirvany w "Smells like teen spirit". - "I'm worst at what I do best and for this gift I feel blessed"! Jestem najgorszy w tym, co robię najlepiej i za ten dar czuję się błogosławiony. Albo w "Looser" Becka. "I'm a looser baby, so why don't you kill me?" Oto Ken z South Parku przemówił. Ten, który zawsze ginie pierwszy. Na którym skrupia się całe zło tego świata. Wygodnie sądzić, że tacy ludzie nie mają głosu, więc dlaczego czasem przemawiają? Legendarna grupa Prodigy wydała kiedyś album Music for the jilted generation. Muzyka dla pokolenia odrzuconych. Kiedyś jeden z moich szefów, którego darzyłem wielką antypatią wygłosił orędzie do plebsu swoich pracowników, że natura odrzuca wszelkie skrajności, że przetrwa tylko środek. No tak, ja zaraz pomyślałem, mierny, ale wierny. Nudny, bo taki sam jak wszyscy. Dobrze, że nie miałem wtedy ze sobą siekiery, bo napisałbym jego krwią drugą część "Siekierezady", dużo brutalniejszej od tej autorstwa innego przedstawiciela pokolenia odrzuconych Stanisława Stachury. Szef hołdujący idei trzymania się bezpiecznego środka za wszelką cenę, wyrzucił mnie później dyscyplinarnie z pracy, chyba właśnie dlatego, że nie trzymałem się środka. Może też swoją telepatią wyczuł, że w skrytych myślach spiskuję, jak na szanującego się paranoika przystało, przeciwko jego życiu. Są ludzie, którzy mają bardzo złe mniemanie o sobie i niskie poczucie własnej wartości. Cóż, depresji się nie wybiera, ta choroba nie bierze jeńców. Jedna z moich niedoszłych kochanek powiedziała mi "powinieneś popracować nad pewnością siebie". Chyba nie dlatego, że ją obmacywałem w tańcu bez jej zgody (choć była mężatką). A może dlatego, że ją obmacywałem w tańcu bez jej zgody i powiedziawszy A, nie powiedziałem B? Co jeszcze można powiedzieć o typie loosera lansowanego przez Staszka Staszewskiego, czy takie zespoły jak Prodigy, Beck, czy Nirvana? Że pasjonują go kobiety. Że kobiety są jego obsesją i największą tajemnicą tego świata. A świat sam w sobie jest jedną wielką tajemnicą, zaś celem wszelkiego dążenia jest zdarcie z niej zasłony. Bóg, śmierć i kobieta - trzy wielkie fascynacje przedstawiciela pokolenia odrzuconych. U Witkacego stało napisane, choć wprost tego nie przytoczę, bo nie pamiętam. Jaką jest kobieta, o to zagadnienie załamują się największe umysły tego świata. Na to pytanie odpowiedzieć może tylko kobieta. Kobieta nie jest ani dobra, ani zła. Jest po prostu kobietą. Kiedyś też kobiety mnie fascynowały, ale odkąd biorę pigułki szczęścia kroczę środkową drogą jak nakazywał mój były szefuńcio i przestałem być przedstawicielem pokolenia odrzuconych. Przestały mnie interesować kobiety. Przestałem myśleć o śmierci i o Bogu. Ale wspomnienie tamtych dni mroku pozostały. Memory remains, jak śpiewała Metallica w The Memory remains.
I jeszcze coś z piosenki "Nie dorosłem do swych lat", druga zwrotka. "A już nie daj Boże gdy, jakaś się spodoba mi, zamiast brać bez zbędnych słów, plączę i się kończę znów".
Opowiem wam pewną anegdotę z życia, choć znów ukaże mnie ona w złym świetle, ale co tam, w tym całym fałszu, jakim się kieruję w życiu, żeby tylko nie zostać przez społeczeństwo odrzuconym, zdobędę się dla odmiany na odrobinę szczerości. Kiedyś pojechałem z pracy na dwudniowe szkolenie do Warszawy. Na szkoleniu zupełnie nie uważałem co się do mnie mówi. Depresja. gonitwa myśli, po prostu nie mogłem się skupić. Jakiś niepokój w głowie. Malowałem moje komiksowe ludziki na materiałach szkoleniowych. Mnóstwo tak zwanych hofenlinden, czyli bodajże z norweskiego - głowonogów - człowieczków składających się z samej głowy i kończyn, tak chętnie rysowanych przez małe dzieci. Poznałem na szkoleniu dziewczynę, mężatkę, trochę rozmawialiśmy. Ja napisałem dla niej dla kawału dwa wiersze, miało być tydzień później jeszcze jedno szkolenie, też dwudniowe, też w Warszawie. Po powrocie do domu naszyłem na jakimś moim starym t-shircie kształt serca, dałem jej to na tym następnym szkoleniu. Ona w rozmowie ze mną mi mówi, że jakiś dziad z jej pracy łazi za nią i nagabuje o seks i ona ma jego dość. Wtedy ja sobie pomyślałem, że też jestem takim opętanym żądzami prymitywem i powiedziałem "no, ja jestem taki sam". Odpowiedziałem w ten sposób, bo poczułem że jest to krytyka także skierowana we mnie, choć wcześniej ona nie wiedziała, że też taki jestem. I że powinienem przeprosić w imieniu całego męskiego rodu, za to, że każdy facet to przecież świnia. Ona na to nic.
Potem nagle na obiedzie jej koleżanka, która spała z nią w pokoju mówi "No, ja już jadę, zostawiam moją koleżankę w twoich rękach, zaopiekuj się nią." No więc ja tu sobie myślę "Co?" Potem przychodzi wieczór, integracja na całego, rozmawiam z tą dziewczyną przy barze sam na sam. Nagle ona proponuje - "Idziemy na tańce, czy do mnie do pokoju?" Wtedy ja sobie myślę. "No jak to, nie mogę być taką opętaną żadzą seksu typową męską szowinistyczną świnią jak tamten facet, o którym opowiadała, muszę ratować honor męskiego rodu". Odpowiadam więc: "Idziemy na tańce". A na tańcach widzę, że ona nie chce tańczyć i podpiera ścianę ze spuszczoną głowę. No więc sam idę tańczyć i za chwilę wywijam na parkiecie z jakąś inną dziewczyną. Zupełnie bezmyślnie. Po chwili patrzę, a tej mojej podpierającej ściany już nie ma. Ulotniła się bez słowa. Zapukałem potem późnym wieczorem do niej, ruszony wyrzutami sumienia, ale nie otworzyła. Rano udawała, że mnie nie zna. Do stołu na śniadaniu usługiwał jej ten kolega z pracy, który ją tak bezczelnie nagabywał o seks. Ot, życie. A więc Panie Staszku, Tato Kazika: "A już nie daj Boże gdy, jakaś się spodoba mi, zamiast brać bez zbędnych słów, plączę i się kończę znów"...