![]() |
Bonzi Wells temperuje "Sheeda". Równie dobrze Stalin mógłby uspokajać Hitlera. |
Właściwie blues nie jest tu odpowiednim słowem. Powinien być
hip-hop, a może rap. To bardziej pasuje do mentalności graczy NBA. Blues to coś
łagodnego, pogodnego, a NBA to trash-talking, utarczki, przepychanki i ciągłe
falowanie spienionego oceanu. Tu nikt nie odpuszcza i nie chilluje.
Jednak niech ten blues już pozostanie, bo kojarzy się z
Blues Brothers, a kto nie lubi przesympatycznych braci Blues?
Czas na opis trasy TZ, zaliczanej do Pucharu Borów
Tucholskich w turystycznych marszach na orientację.
Nosi ona nazwę „Portland
Jail Blazers” i nawiązuje do ważnego epizodu w historii klubu Portland Trail
Blazers przełomu wieków XX i XXI. Nazwa Trail Blazers na polski tłumaczona jest
jako Świetliste Smugi, a Jail Blazers to nic innego jak prześmiewcza
amerykańska gra słów – po polsku to by znaczyło... Więzienne Smugi.
Portland, z końca lat 90-ych i początku pierwszej dekady XXI
wieku, było bardzo bliskie powtórzenia sukcesu z 1977 roku i zdobycia
mistrzostwa NBA. Może nawet bliższe niż wówczas, gdy w ich składzie grali, a
właściwie fruwali pod koszami, Drexler, Porter i Kersey, dwa razy przegrywając
finały najpierw z Pistons, a potem z Bulls.
Tak niesfornej bandy ciemnych indywiduów i indywidualistów
nie zebrał nigdy żaden klub w dziejach ligi, no może z wyjątkiem słynnych „Bad
Boys”, czyli mistrzowskich Tłoków z sezonów 1989 i 1990, w których składzie
występowali ramię w ramię Dennis Rodman i Bill Lambier (ten drugi za samą twarz
powinien odsiadywać dożywocie, grał jeszcze brutalniej).
Jednak „Źli chłopcy” to „źli chłopcy”. Ostra gra, na
pograniczu faul to nie to samo co nielegalne posiadanie broni, udział w
bójkach, porwania, narkotyki, itp.
A Portland Jail Blazers takie właśnie było. Mnóstwo talentu
i jeszcze więcej kłopotów wychowawczych. Zaczęło się w 1996 roku, kiedy do
ekipy trafili Isaiah Rider i Rasheed Wallace. W 1998 dołączył do nich Damon
Stoudamire. Potem zjawił się cierpiący na przerost ambicji i manię wielkości,
ostatni wielki romantyczny small forward w dziejach basketu, Scottie Pippen.
Pojawili się także Bonzi Wells, Ruben Patterson i Zach Randolph. Cud, że oni
się tam nie pozabijali, chociaż sezon w sezon Portland dominowało w lidzie w
liczbie fauli technicznych i wyrzuceń z boiska. No i w liczbie akcji, jakie
łapały się do „top 10” tygodnia. Wszystko co wpadało im w ręce chcieli kończyć
efektownymi wsadami, najlepiej po podaniu z powietrza. W efekcie połowa podań
lądowała w trybunach (no może z wyjątkiem tych od Sabonisa, które były
precyzyjne jak nóż w ręku chirurga).
![]() |
Na treningu Randolph (drugi z lewej) uderzył w twarz Pattersona (pierwszy z lewej). "Nie oddałem mu, bo już mam wyrok w zawiasach", skomentował ten incydent Patterson. Cali Jail Blazers. |
W ryzach trzymał ekipę charyzmatyczny trener Mike Dunleavy,
który potrafił przemówić do rozsądku najgorszego diabła. W ryzach trzymali
zespół także doświadczeni, zdyscyplinowani gracze, którzy byli autorytetami dla
reszty, tacy jak Steve Smith, Brian Grant, czy Arvydas Sabonis. Po ich odejściu
wszystko się posypało i Portland niemal z roku na rok z zespołu walczącego o
mistrzostwo, stało się średniakiem, a potem stoczyło się na samo dno.
Ale po kolei. Był rok 1996, po wielkich Blazers, z początku
lat 90-ych, w zespole pozostali już tylko Cliff Robinson, weteran Buck Williams
i Mark Bryant. Głównie dzięki „nowej sile”, czy też świeżej krwi, jak zwał tak
zwał, Sabonisowi, zespół przebrnął szczęśliwie sezon regularny (mimo dużego
kryzysu w środku rozgrywek) i z 6 wynikiem w konferencji zakwalifikował się do
play-offs. Tutaj twarda gra w obronie i dyscyplina taktyczna pozwoliła podnieść
się drużynie po porażkach w dwóch pierwszych meczach z bardzo silnymi Utah Jazz
i wyrównać stan rywalizacji na 2-2. O awansie decydować miało piąte spotkanie w
Salt Lake City. Mecz ten ostatecznie pogrzebał starych Blazers. Totalna klapa,
kompromitacja, zero pomysłu w ofensywie. Sabonis coś próbował, ale był w tym
osamotniony. Temperamentny na co dzień i od święta trener Blazers P.J. Carlesimo
wyglądał na ławce jak zmokła kura albo rekrut po postrzyżynach. Chyba ani razu
głosu nie podniósł, choć krzykacz był z niego zawołany. 102:64 dla Jazz. Po 3
kwartach Portland miało na koncie ledwie 38 punktów!
![]() | |
Niedźwiedź z Litwy, Arvydas Sabonis, tu jeszcze w Żalgirisie. Prawie jak Włodzimierz Wysocki. |
Trzeba było ruszyć to zatęchłe bagno i po sezonie doszło do
rewolucji w składzie. Wymieniono niemal całą pierwszą piątkę. Zostali tylko
Sabonis, jako przejawiający największą ochotę do gry, i Robinson. Doszli Kenny Anderson, Rider i
Wallace.
Dotąd moim wielkim idolem i wzorem koszykarskim był Rod
Strickland, który po sezonie 95/96 przeszedł do Wizards. Odtąd stał się nim
Isaiah Rider.
Dlaczego on? Rider nie był wybitnym graczem, owszem był
bardzo dobry, ale w lidze było przecież wielu lepszych. Co więc takiego w nim
było?
Rider poruszał się po boisku jak zwierzę. Miał w sobie jakąś
dziką pasję Bohuna. Miał instynkt. Był Kozakiem znad Dniestru i tyle, a to
takiemu młodemu chłopakowi, tłamszonemu ekstensywnie i intensywnie przez system
edukacji, jak ja, imponowało. Szkoła prasowała człowieka jak walec, odzierała z
tożsamości, więc wdało mi się naśladownictwo Ridera. Na boisku szkolnym, czy
gdzieś w wojskowej hali nieopodal osiedla, gdzie grywaliśmy w soboty,
próbowałem takich samych akcji jak on, taki sam sposób kozłowania piłki,
skakanie przed wejściem na kosz jak bokser w ringu przygotowujący się do ciosu,
rzuty z półobrotu z rotacją boczną i zawiśnięciem w powietrzu. Długie składanie
się do rzutu za 3 punkty. Rytuał magicznych przyruchów przy rzutach wolnych.
Rider miał tego całą masę. Boiskowy szaman i hipnotyzer. Wyróżniał się.
Niestety też negatywnie. Ale o tym za chwilę.
Przede wszystkim Rider zasłynął już w swoim I sezonie w NBA,
kiedy to jako gracz Timberwolves wygrał konkurs wsadów podczas Meczu Gwiazd.
Pokazał taki repertuar dunków, że wszyscy widzowie pospadali z krzeseł! Miał
jakiś taki naturalny wdzięk, melodię w sobie, kocie ruchy urodzonego tancerza,
pariasa z przedmieść Rio de Janeiro. To musiało porywać.
![]() |
Rider podczas konkursu wsadów w Meczu Gwiazd w 1994 r. |
Okres gry w Portland był dla Ridera najjaśniejszym okresem
kariery. Tutaj zabłysnął, już nie tylko jako specjalista od wsadów piłki do
kosza, ale jako lider zespołu bijącego się o najwyższe cele. Był
najskuteczniejszym graczem drużyny w sezonie 1997/98. Zdobywał 19.7 punktów na
mecz, ale Portland odpadło w I rundzie z Lakersami przegrywając rywalizację
„best-of-five” 1-3. Rok później nieoczekiwanie zespół doszedł aż do finału
konferencji, gdzie uległ dopiero późniejszym mistrzom San Antonio Spurs 0-4.
Rider był czołową postacią drużyny, ale w następnym roku sprzedano go do
Atlanta Hawks w zamian za Steve Smitha.
To właśnie tam, jak i w kolejnych klubach: Lakers i Nuggets,
wróciły, wcześniej sygnalizowane w okresie gry w T-Wolves, problemy z
przestrzeganiem prawa: posiadanie narkotyków, nielegalne posiadanie broni,
naruszenie nietykalności cielesnej kogo tylko popadnie, obrażanie
funkcjonariuszy policji, porwanie własnego dziecka prawnie przyznanemu
partnerce, z którą się rozstał, itp. itd., kto by to wszystko zliczył. Rider
nie słuchał się nikogo i uważał się za wiecznie skrzywdzonego.
Stoczył się na samo dno. Trafił na 3,5 miesiąca do więzienia
i w wywiadzie dla Yahoo! Sports miał powiedzieć: „To był najniższy punkt mojego
życia. Sięgnąłem dna. Nikt mnie nie odwiedzał, nie miałem się komu wygadać.
Żadnych listów, żadnych wiadomości. Miałem fałszywych przyjaciół. Zostawili
mnie, żebym samotnie umarł”. Podczas tego okresu mama Ridera była w stanie
śpiączki, co odcisnęło silne piętno na jego psychice.
![]() |
Rider mugshot |
Rider pozbierał się ostatecznie, choć nie wiadomo na jak
długo. Nie przypadkowo krąży w necie żartobliwy quiz na temat NBA, w którym
jedno z najpopularniejszych pytań brzmi: „Guess, who’s back in jail?”
(Zgadnijcie, kto wrócił do więzienia?) „J.R. Rider”.
Własnie, a dlaczego J.R? J.R. nie ma nic wspólnego z
imieniem Isaiah, bo to jest właściwie imię Ridera. J.R. to przydomek, jaki
Rider nadał sobie podczas nagrywania piosenki „Funk in the Trunk” do płyty
B-ball’s Best Kept Secrets, w której swoich sił przy mikrofonie spróbowały
także inne gwiazdy NBA. W NBA gra się w rytmie hip-hopu i rapu. Gracze tę
muzykę mają we krwi. To po prostu taki styl życia.
Isaiah to główna postać, czy też główny bohater tego marszu,
ale Jail Blazers przełomu wieków to nie był przecież tylko sam Isaiah Rider. Po
jego odejściu z zespołu konflikty i spięcia nie ustały. Nadal w drużynie byli
gracze, którzy w każdej chwili mogli coś odmalować i wybuchnąć nie gorzej niż
elektrownia w Czarnobylu.
A każdy z nich był inny i z innym demonem się borykał.
- Rasheed Wallace. Gigant, geniusz, wszystkie akcji najchętniej kończyłby efektownym wsadem, rewelacyjna skuteczność rzutów z gry, szalenie mocny z półdystansu i w wejściach na kosz, lider, ale też najsłynniejszy trash-talker w historii ligi, przebijał w tym chyba nawet samego Charlesa Barkleya, sędziowie mieli z nim istne urwanie głowy, raz został wyrzucony z boiska za to, że... patrzył się sędziemu w oczy. Ale za to jakie to spojrzenie było!
- Bonzi Wells – wyzwiska, naruszanie nietykalności cielesnej, udział w bójkach, swego czasu kapitan zespołu (ciekawe).
- Scottie Pippen – nie lubił przegrywać i często reagował agresją, gdy wynik był nie taki jak powinien, ale graczem był wprost legendarnym
- Ruben Patterson – dewiacje seksualne rodem z „Milczenia Owiec” (szczegółów opisywał nie będę), ale może to tylko pomówienia były, chyba się trochę na nim w szatni wyżywali, jednak serce do walki miał olbrzymie, potrafił nurkować po stracone piłki jak Dennis Rodman. I może był z charakteru nieco do niego podobny.
- Damon Stoudamire – ten to chyba „tylko” popalał marihuanę.
![]() |
Panie sędzio, jaki faul?! |
Portland nie doszłoby do finału konferencji w roku 2000,
gdzie ulegli wielkim Lakersom 3-4, gdyby nie fantastyczna gra takich „good
boys” jak Steve Smith, Arvydas Sabonis i Brian Grant. Oni głównie skupiali się
na grze. W Lakersach było więcej graczy, którzy na grze się skupiali. Być może
mieli mniej talentu niż niesforni Blazers, ale mieli bardziej poukładane w
głowach. I może dlatego początek XXI wieku to wielka dominacja Lakers w lidze,
a o Portland szybko zapomniano. Zniszczyli się sami.
Wracając zaś do Ridera, w roku 2012 ufundował organizację
charytatywną Sky Rider Fundadtion, która wspiera dzieci z biednych rodzin w
realizowaniu ich marzeń. „Chcę po prostu pomagać dzieciakom”, miał powiedzieć w
wywiadzie Rider, na którym swego czasu świat i ludzie postawili krzyżyk.
![]() |
Isaiah Rider, w głębi Brian "Rastaman" Grant |