sobota, 5 września 2015

Bad boy


Cause I am bad to the bone...
Czas wziąć pod lupę lub, jak kto woli, na widelec, kolejną trasę III MnO Warownia - (tor)turystyczną, w skrócie T(T)T. Jest to trasa nocna, „przygodowa”, a nie matematyczna (teraz piję do map kombinowanych), długodystansowa, na pełnej mapie. Dystans po liniach prostych, z ominięciem przeszkód terenowych nie do przejścia – ok. 30 km.
Profil trasy, jej charakter i poziom trudności opiera się na tym, co można zobaczyć i przeżyć na legendarnych nocnych imprezach SKPT Gdańsk – Darżlubie, czy Manewrach. Nie ukrywam, że od „Darżlubów” moja przygoda z InO się zaczęła, nadal mam do nich wielki sentyment i jak mogę spłacam im dług wdzięczności za piękne, niezapomniane wspomnienia z czasów studenckich. T(T)T na Warowni to z mojej strony swoisty hołd oddawany tym świetnym zawodom.

Czego uczestnicy na tej trasie mogą się spodziewać? Wszystkiego tego czym sypią obficie, niczym groszem z kabzy, trasy ekstremalne w imprezach SKPT – podstępnych punktów stowarzyszonych, ciężkich przelotów między punktami, wielu miejsc o utrudnionej przebieżności, zanikających dróg i tym podobnych atrakcji. Można powiedzieć – brakuje tylko śniegu, by dopełnić obrazu całości, ale nie byłoby to prawdą. W Borach nie ma takich przewyższeń jak na Pomorzu Gdańskim i niestety nie ma też tak fajnych bagien, w jakich można było się choćby babrać podczas epickiego Darżluba w Łubianie bodajże 2 lata temu. Susza w tym roku wyjątkowo dała się wszystkim we znaki. Sosnowe bory oraz łąki pod Błądzimiem są suche jak pieprz. Budowanie trasy T(T)T do łatwych nie należało. Połowę, jak nie więcej trasy, wytyczyłem podczas kulminacji wakacyjnych upałów, w weekend, w który temperatura dochodziła do 36 stopni w cieniu.  Zataczałem się jak pijany, wodę żłopałem jak smok wawelski, ale punkty kontrolne wyznaczyłem.
To tyle na temat trasy, jeśli chodzi o tak zwane suche fakty. Teraz nieco słów o człowieku, któremu niejako trasa jest poświęcona – największym enfant terrible NBA schyłku ubiegłego wieku – Dennisie Rodmanie. „The Worm”, czyli Robak. Taki był jego boiskowy przydomek. On sam nazwał siebie „Bad as I wanna be”, co znaczy „Zły, taki, jaki chcę być”.
Taki zresztą był tytuł jego autobiografii wydanej w roku 1996. Chcąc ją wypromować ubrał się w suknię ślubną panny młodej, ogłosił, że jest biseksualny i żeni się sam ze sobą. 
Najtwardszy obrońca w historii NBA w sukni ślubnej... Całkiem niezła lala.

Rodman był ekscentrykiem i lubił zwracać na siebie uwagę. Jednak był też wybitnym koszykarzem i gdyby nie osiągnięcia sportowe, jego liczne ekscesy i skandale, pozerstwo i popisy przepadłyby w pomroce dziejów.
Grał w NBA w latach 1986-2000. Dwukrotnie w tym czasie był mianowany Najlepszym Obrońcą Ligi, siedmiokrotnie wybierano go do pierwszej piątki najlepszych obrońców ligi (NBA All-Defensive First Team). Siedem razy z rzędu zwyciężał w statystyce średniej zbiórek na mecz. Obecnie uważa się go za niekwestionowanego najlepszego zbierającego w historii NBA.
W sezonie 1991/92 uzyskał najwyższą w karierze średnią 18,7 zbiórek na mecz. Oznacza to, że łącznie w tym sezonie zebrał z tablic 1530 piłek, co jest drugim wynikiem w historii NBA, po wyczynie legendarnego Wilta „Szczudło” Chamberlaina (1572 zbiórek). Dla porównania trzeci w tej statystyce Kevin Willis ma „tylko” 1258 zbiórek.
Opowiadając historię Rodmana cofnąć się trzeba do czasów bardzo zamierzchłych. Zrozumieć tego człowieka nie sposób, jeśli nie pojmie się w jakim klimacie wzrastał.
Rodman miał nieszczęśliwe dzieciństwo i w młodości był nieśmiały i introwertyczny.
Ojciec Rodmana, weteran wojny w Wietnamie, członek Air Force, porzucił rodzinę, gdy Dennis był małym chłopcem. Wiele lat później „The Worm” napisał w swojej autobiografii: „To, że jakiś facet spowodował moje przyjście na świat, nie znaczy jeszcze że miałem ojca”. Dennis miał liczne rodzeństwo – szacowane na około 30 braci i sióstr(!!!)  Rodman Senior nie był wzorem małżeńskiej wierności i niespecjalnie przejmował się co działo się dalej z „budynkami, które postawił lub drzewami, które zasadził”. Nabijał krajową statystykę urodzeń, koniecznie z różnymi partnerkami, i przechodził nad tym do porządku dziennego. To wyjaśnia niechęć Dennisa do ojca, z którym „Bad Boy” nie chciał się spotkać, aż do roku 2012.
Matka Dennisa ciężko pracowała, aby utrzymać sama liczną rodzinę. Potrafiła brać po 4 prace na raz. Rodman był w domu „gorszym dzieckiem”. Uważany za mniej utalentowanego, porównywany często ze swoimi dwiema siostrami, które miały dużo lepsze wyniki w nauce jak i sporcie (obie zrobiły kariery koszykarskie, choć koniec końców nie tak spektakularne jak „gorszy” Dennis).
Dennis od początku chciał grać w koszykówkę, jednak początkowo dużą przeszkodą był jego niski wzrost. W czasach liceum mierzył tylko 1,68 m i nie załapał się ani do drużyny koszykarskiej, ani futbolowej, co bardzo ciężko przeżył. Po szkole zatrudnił się jako nocny dozorca w porcie lotniczym w Dallas. Jednak wtedy, niemal z roku na rok, urósł do poziomu 2,00 m i wróciły nadzieje na poważną grę w koszykówkę.
Rodman rozpoczął naukę w South Eastern Oklahoma College, gdzie uzyskiwał w meczach koszykówki imponujące statystyki zbiórek oraz punktów. W przełamaniu kompleksów związanych z wychowaniem w rozbitej rodzinie pomógł mu przyjaciel, Bryne Rich, który podobnie jak Rodman, był bardzo wycofany i stronił od ludzi. Rodzina Richa „adoptowała” Rodmana, co jak na tamte czasy było bulwersujące, albowiem Richowie byli biali i z początku niechętnie zapatrywali się na znajomość ich syna z „czarnym”. To były jeszcze czasy faktycznej segregacji rasowej.
Rodman wyprowadził się na wieś do Richów, gdzie jeździł traktorem i doił krowy...

Kupiłem czarny ciągnik, pojemność dwa czterysta.
 A oprócz tego grał w koszykówkę i robił to na tyle dobrze, że w 1986 r. zespół NBA Detroit Pistons wybrał go w drafcie z nr 27.
Pistons, w tamtych czasach nazywani „Bad Boys”, ze względu na swoją agresywną, by nie powiedzieć brutalną grę na pograniczu (lub daleko poza granicami) faul i brak szacunku do przeciwnika, byli wymarzona partią dla gracza takiego jak Rodman.
Bo Rodman był taki sam jak oni, tylko, że bardziej. Nigdy, może z wyjątkiem czasów akademickich i kilku pierwszych sezonów w NBA, Rodman nie przejawiał talentu ani zainteresowania do gry w ataku. Jakby nie narodził się do tego, aby zdobywać, podbijać, atakować. On od samego początku musiał się bronić. Bronić przed złym światem, który uważał go za gorszego, który wiecznie wytykał mu jego wady i niedoskonałości. Rodmana wiecznie pouczano i krytykowano, przynajmniej tak to odbierał. Wiecznie kazano mu się dostosowywać i być takim jak należy. Rodman był najlepszym zbierającym w historii ligi i jednym z najlepszych obrońców może nie dlatego, że miał świetne warunki fizyczne. To tkwiło w jego psychice. Bronił kosza tak jakby bronił swojego prawa do życia i bycia sobą.
50 (minus 46) twarzy Dennisa Rodmana.
Rodman nie umiał sobie radzić z poczuciem odrzucenia i zawsze przeżywał, gdy ludzie od niego się odwracali nie mogąc znieść jego ekstrawagancji i różnych odchyłów od normy.
W roku 1993, po rozwodzie z pierwszą żoną, Annie Bakes, Dennis, właśnie wskutek poczucia wyobcowania i odrzucenia postanowił odebrać sobie życie. Chciał zastrzelić się w nocy w hali Auburn Hills, gdzie na co dzień grał w barwach Pistons. W miejscu, które kochał i w którym zaskarbił sobie szacunek ludzi.
Znaleziono go rano śpiącego w samochodzie z nabitą strzelbą. 
To był moment przełomowy w jego życiu. Od tego momentu postanowił przestać być zahukany i nieśmiały i żyć tak jak chce, nikomu się nie podporządkowywać. Na boisku stał się jeszcze bardziej wojowniczy, często wszczynał podczas meczów bójki i awantury. Bił się z zawodnikami, uderzał „z byka” sędziów, wylatywał za przewinienia techniczne, po czym odmawiał zejścia z parkietu. Poza boiskiem było jeszcze gorzej. Miał słynny, choć może nieco rozdmuchany przez prasę, dwumiesięczny romans z Madonną.
Zaczął farbować sobie włosy na milion różnych kolorów, robił sobie kolejne tatuaże i przyprawiał kolczyki w różnych dziwnych miejscach.
Zanim jednak to się stało, a miało to miejsce już za czasów gry w San Antonio Spurs, Rodman dał o sobie znać światu grą w „Tłokach”. Detroit z Rodmanem w składzie dwukrotnie sięgnęli po tytuł mistrzowski, najpierw w roku 1989, a potem w 1990 (wówczas w finale pokonali moich ukochanych Blazers w serii 4-1). 
Zdjęcie z czasów gry w Detroit. Zły Człowiek prezentuje się tu dość grzecznie.

W San Antonio Rodman pracował dalej na wizerunek twardego nieustępliwego obrońcy. Potrafił pokryć każdego zawodnika, nieważne czy to był rozgrywający, czy center. Nikt nie miał z nim lekko, nikomu nie odpuszczał. Słynął z poświęcenia w grze obronnej. Często rzucał się w trybuny, aby ratować piłkę wylatującą na aut, nie przejmując się ryzykiem odniesienia kontuzji.
W roku 1995 faworyzowani Spurs odpadli niespodziewanie w finale konferencji z Houston Rockets, a po sezonie Rodman, który miał na pieńku z władzami klubu, jak również niespecjalnie zaprzyjaźnił się z zawodnikami, został sprzedany do Chicago Bulls.
Pytany o zmianę swojego image i liczne wybryki, Rodman razu pewnego odpowiedział: „Po prostu postanowiłem żyć swoim własnym życiem. Jeśli wam się nie podoba, to pocałujcie mnie w d...Większość ludzi na świecie pracuje całe życie i marzy o tym, by być wolnym, żeby być sobą. Oni patrzą na mnie i widzą, że komuś się to udaje. Jestem gościem, który pokazuje światu, że w porządku jest być innym. Oni lubią patrzeć na moją grę, bo daję im szoł.”
Gra w Chicago to był już schyłek kariery Rodmana, ale za to bardzo piękny. Z Bykami Rodman sięgnął po 3 kolejne mistrzostwa. W roku 1996 walnie przyczynił się do zwycięstwa Byków w finale ze Seattle. Dwukrotnie, w meczach nr 2 i 6, osiągając rekord ligi w liczbie zbiórek ofensywnych – 11. W meczu nr 6 rzucił kluczowych 5 punktów w końcówce spotkania, dając swojemu zespołowi zwycięstwo decydujące o mistrzostwie. 
Zastrzelcie mnie, ale nie powiem wam, co dalej zrobię.

O tym, jak ciężko było grać przeciw Rodmanowi nie raz przekonywał się sam Shaq O’Neal, który zwykł demolować i upokarzać rywali wyznaczonych do krycia go pod koszem.
W sezonie 1995/96 Rodman skutecznie zastopował Shaqa w play-offach, kiedy to Chicago łatwo ograli Orlando w finale konferencji, a potem powtórzył to, gdy Shaq przeniósł się do Lakers. Do historii przeszła obrona Rodmana na O”Nealu w meczu sezonu regularnego między Chicago i Los Angeles. Lakers prowadzili w II połowie już różnicą kilkunastu punktów. Shaq na początku spotkania ogrywał kryjących go kolosów Wellingtona i Longleya jak dzieci i dziurawił obręcz celnymi rzutami jakby strzelał z karabinu maszynowego. W drugiej połowie  Phil Jackson zarządził zmianę krycia. Lżejszy od swoich poprzedników o dobre 20 kilo Robak zmiażdżył Shaqa, który w II połowie i dogrywce nie rzucił na Rodmanie ani jednego punktu! Sfrustrowany „Wielki Kaktus” widząc nieporadność swoich poczynań oddawał piłki kolegom z drużyny, nawet nie podejmując prób rzutu na kosz, czy szarży do wsadu. Rodman stał jak betonowy słup wbity w ziemię i nijak nie dało się go przepchnąć. Upokorzony Shaq uderzył pod koniec meczu „Bad Boya”, gdy ten zebrał kluczową piłkę i wdał się w dyskusję z Jerome Kersey. Cudem nie doszło wówczas do większej awantury, bo Jordan i Pippen w porę powalili wściekłego Rodmana na ziemię (Jordan chyba nawet próbował dusić Rodmana, a taki z pozoru miły gość to był).
Na filmie, do którego link zamieściłem poniżej widać dobrze całe zdarzenie. Statystyki Rodmana z tego meczu dobrze oddają jego osobowość. 17 zbiórek i... tylko 2 punkty!
Weź Michael, nie denerwuj się tak!

Oba rzucone na sekundy przed końcem dogrywki z rzutów wolnych. Jak wspomniałem Rodmanowi kompletnie nie zależało na popisach strzeleckich. To był człowiek od czarnej roboty, brzydkie kaczątko od brzydkiej, ale diablo skutecznej gry, którego przeciwnicy nienawidzili, bo nie dawał im pobawić się w efektowne i efekciarskie akcje.  
Po odejściu z Chicago o Rodmanie coraz częściej było słychać z powodu ekscesów bioskowych i pozaboiskowych, a nie z powodu sukcesów sportowych. Nadal miał wysokie statystyki zbiórek, ale grywał coraz rzadziej, bo trapiły go kontuzje. Ostatecznie zakończył karierę w Dallas Mavericks, odchodząc stamtąd w niesławie, po rozegraniu kilkunastu meczów, skonfliktowany tak z władzami klubu, jak i kolegami z zespołu, którzy nie uważali go za „swojego”.
Po zakończeniu gry w NBA Rodman angażował się w różne dziwne przedsięwzięcia. Zaprzyjaźnił się z Hulkiem Hoganem i z powodzeniem walczył w amerykańskim wrestlingu. Wystąpił w kilku produkcjach filmowych, gdzie często grał... siebie. Załapał się nawet na odcinek słynnej amerykańskiej kreskówki „The Simpsons”, gdzie oczywiście zagrał siebie.
Grywał w różnych dziwnych drużynach koszykarskich, nawet w wieku 40 lat marząc o powrocie do NBA. Zdarzył mu się nawet epizod występu w lidze... fińskiej.
W roku 2005 wydał swoją drugą autobiografię, którą zatytułował. „Powinienem być dawno martwy”, którą promował pozując do zdjęć w trumnie.
Dennis pozuje w trumnie. Drugiego takiego ze świecą szukać. Chyba, że się trafi do Bytonii i spotka Kosę podczas Haloween

Życie osobiste Rodmanowi nigdy się nie układało. Jego liczne związki z różnymi kobietami kończyły się zwykle szybko i spektakularnie. Chyba z żadną partnerką nie rozstał się w pokojowych okolicznościach. Policja często była wzywana do domu Rodmana z powodu głośnych awantur rodzinnych, którymi niepokoił sąsiadów.
Rodman za wszelką cenę chciał pozostać sobą, przez co chcąc nie chcąc skazywał się na samotność, bo niewielu ludzi było w stanie znieść jego liczne i niepohamowane ekstrawagancje.
Nie wiadomo dokąd obecnie zmierza Dennis Rodman, od zawsze szukający swojego miejsca w świecie. W ostatnich latach pogrążony jest w coraz cięższej chorobie alkoholowej. Wizyty na odwykach, niesławna misja pokojowa w Korei Północnej, podczas której dał się omamić kłamstwom „Wielkiego Wodza” Kim Dzong Una i przekonywał Baraka Obamę, że wujek Kim nie jest taki zły jak go opisują, bo bardzo kocha życie oraz swoją rodzinę (no i kocha imprezki, więc musi być cool!), jeszcze bardziej podkopały jego autorytet, nawet wśród tych, którym imponował jego wizerunek „Złego Chłopca”.
Co by tu jednak nie mówić, Rodman był i pozostaje barwną postacią, i swoją charyzmą, walecznością i niezłomnością, przyczynił się do tak wielkiej popularności NBA w latach 90-ych ubiegłego wieku. Wypada mu życzyć wszystkiego najlepszego – żeby w końcu jego łódź zawinęła do cichej życiowej przystani, na którą sobie zasłużył.